26 kwietnia 2016

Mitologizacja demokracji



W naszych czasach doszło do jakiejś niepotrzebnej mitologizacji demokracji. Polityczne wychwalanie demokracji oparte jest bowiem na błędnych założeniach. Uważa się na przykład, że większość obywateli pragnie demokracji. Ale to nieprawda! Większość obywateli pragnie rządów mądrych i sprawiedliwych, a to już wcale nie oznacza, że oni chcą demokracji.
Trzeba postawić pytanie, czy demokracja jest w stanie zapewnić rządzenie mądre i sprawiedliwe? Otóż demokracja zmierza do wolności i równości, a to zupełnie nie sprzyja osiąganiu mądrości w rządzeniu, lecz prowadzi jedynie do wyboru przeciętnej władzy. Dobrze, jeśli takie przeciętne rządy nie szkodzą obywatelom, gorzej – gdy im wcale nie pomagają. Na ogół okazuje się, że polityczna przeciętność sprowadza się do tego, że władza chce narzucić swoje poglądy reszcie obywateli. W demokracji władza pragnie myśleć za obywateli i do tego miałaby się sprowadzać cała mądrość rządzenia.
A jak wygląda sprawa sprawiedliwości rządzenia? W odniesieniu do sprawiedliwości uważa się, że demokratyczne państwo jest najlepszą instytucją polityczną i społeczną. Otóż łączy się z tym ślepa wiara w demokratyczne instytucje, która jest wyrazem powszechnej wiary w rozwiązania instytucjonalne. Sądzi się, że demokratyczne instytucje rozwiążą problem funkcjonalności życia społecznego. Jest to mit oświeceniowego racjonalizmu, który twierdził, że życie społeczne da się uporządkować zgodnie z rozumem (czyli właściwie zgodnie z ludzkim myśleniem). Przyjęto pomysł Rousseau, że wszystko polega na umowie społecznej, która miałaby być początkiem życia społecznego. Można się zgodzić, że takie rozwiązanie legło u początku państwowości, lecz trudno już uznać, że stoi ono u podstaw samego społeczeństwa lub życia społecznego człowieka.
Poczucie sprawiedliwości było zawsze obecne u człowieka, ale raz wyrażało się ono w prawie zemsty (oko za oko), zaś innym razem w ustanawianiu sprawiedliwego prawa (prawo rzymskie). Tworzenie prawa od początku było związane z działalnością instytucji politycznych, jednak to wcale nie znaczy, że powstanie takich instytucji wyznaczało i określało początek społeczeństwa obywatelskiego. Prawo cywilne może tworzyć pewne ramy dla życia społecznego, ale sam początek społeczności musi mieć zalążek wspólnotowy a nie prawny. Dlatego początek społeczeństwa wyznacza wspólnotowy charakter ludzkiego życia. To przede wszystkim jest rodzina, a dalej wspólnota rodzin, czyli wspólnota lokalna oraz szerzej wspólnota narodowa.
Stąd postawienie w zakresie demokracji tylko na rozwiązania i regulacje prawne nie prowadzi do osiągnięcia rządów mądrych i sprawiedliwych. Prawo stanowione jest bowiem dla człowieka czymś zewnętrznym i już dawno dostrzeżono, że potrafi być bezduszne i nieludzkie. Jest to także powiązane z propozycją Kanta, który stawiał prawo ponad moralnością uznając, że prawo stanowione przez ludzki rozum jest najdoskonalsze, gdyż staje się niezależne od warunków pozarozumowych.
Dlatego należy przyjąć, że podstawą sprawiedliwości nie jest tworzone prawo, lecz zupełnie odwrotnie, to sprawiedliwość powinna wyznaczać działanie prawa. Otóż sprawiedliwości nie zapewnią nam żadne instytucje, ponieważ sprawiedliwość może wyrastać jedynie z moralnego wyposażenia ludzkiej duchowości. To oznacza, że sprawiedliwość nie powstaje w instytucjach, ale rodzi się w duszy człowieka z przyjęcia osobowej aktywności, która wyraża się w aktach kontemplacji i sumienia. Tylko przyjęcie i uznanie aktów sumienia i kontemplacji pozwala nam podejmować działania nastawione na osobowe dobro i osobową prawdę człowieka, z czego w życiu wspólnotowym, a dalej także społecznym, rodzi się postawa sprawiedliwości i mądrości. Dlatego ważniejsze staje się mądre i sprawiedliwe postępowanie obywateli jako członków społeczeństwa niż prawne funkcje instytucji publicznych.
Niestety racjonalistyczne propagowanie demokracji zapomina o osobowej podmiotowości człowieka opowiadając się jedynie za pomysłami ludzkiego myślenia. Myślenie jest twórcze, ale nie tworzy niczego realnego. Myślenie otwiera różne możliwości działania, ale takie innowacyjne działania nie prowadzą do osiągnięcia przez człowieka realnego rozwoju. Życie społeczne nie może przebiegać w sferze możliwości, bo to prowadzi do alienacji człowieka. Takie wyobcowanie skutkuje oczywiście dehumanizacją człowieka, a właściwie należałoby powiedzieć – depersonalizacją. W takim układzie trudno mówić o doskonałości ustroju społecznego i politycznego.

Czy demokracja broni godności człowieka?



Słyszałem niedawno w radio, że najlepszym sposobem obrony godności człowieka jest demokracja. Zastanawiają mnie zawsze tego typu stwierdzenia. Czy można aż tak wierzyć w demokrację, że jest się w stanie oddać jej pod zarząd własną godność? Albo po prostu ktoś nie wie do końca, czym jest godność ani czym jest demokracja?
Zastanówmy się zatem, czy można pogodzić demokrację z godnością człowieka. Demokracja stanowi ustrój polityczny, który jest oparty na wolnym działaniu równych sobie obywateli. Czy jednak wolne działanie może mieć cokolwiek wspólnego z godnością człowieka? Wolne działanie wynika z poczucia możliwości decydowania o sobie samym. Niestety sama możliwość decydowania nie stanowi jeszcze o godności człowieka. Godnością jest bowiem moc dobrego działania osobowego, a nie tylko możliwość wolnego działania. Zbyt często utożsamiamy wolność człowieka z jego godnością. A to jest błąd!
Być może należałoby szukać godności w zakresie równości obywateli. Demokracja pojmuje równość obywateli w odniesieniu do prawa, a nie względem osoby. Obywatele są więc równi wobec prawa. Czy dzięki temu stają się również równi w swoim człowieczeństwie, to wydaje się już wątpliwe.
Osobowa godność przysługuje z pewnością wszystkim ludziom. Wyraża się ona w osobowym działaniu człowieka. Przecież właśnie działania osobowe są godne człowieka, czyli objawiają naszą godność. Działaniami osobowymi są czyny moralne i religijne. Nie są to jednak działania wolne lub dowolne. Czyny moralne pochodzą bowiem z własności osobowych, które same w sobie stanowią o godności człowieka. Czyny moralne są zatem bezpośrednim wyrazem, a może nawet skutkiem, naszej osobowej godności. Czyny moralne nie są skutkiem wolności. Skutkiem wolności, czyli dowolności myślenia i wyboru, mogą być wszystkie pozostałe działania (zwłaszcza działania kulturalne – cała sfera kultury tak codziennej (niskiej) jak i artystycznej (wysokiej).
Tak więc ani demokratyczna wolność, ani demokratyczna równość nie dotyczą godności człowieka. Godność opiera się na własnościach prawdy, dobra i piękna, które określają realność osobową człowieka. Taka godność przysługuje każdemu człowiekowi, ale nie wyraża się ona w wolnym działaniu, które jest podstawą demokracji, ani w równości wobec prawa. Gdybyśmy jednak chcieli potraktować godność człowieka jako fundamentalną równość ludzi (także obywateli), wtedy musielibyśmy stwierdzić, że z tej równości w godności wynika potrzeba moralnego działania, a nie działania wolnego lub dowolnego. Trzeba więc przyjąć, że osobowa godność nakłada na człowieka wymóg albo – jak to określa etyka – powinność lub obowiązek moralnego działania.
Niestety demokracja jako ustrój polityczny pomija zupełnie taki obowiązek obywateli. Obywatele mają żyć i postępować zgodnie z prawem, które jest stanowione przez wybieraną władzę. I tutaj w demokracji okazuje się, że takie stanowione prawo może być dowolnie ustanowione przez władzę ustawodawczą, ponieważ zasadą stanowienia prawa w Sejmie jest głos większości, a nie zasady moralne lub godność człowieka.
Dlatego możemy stwierdzić, że najlepszym sposobem obrony godności człowieka jest moralność. Moralność stanowi bowiem poszanowanie osoby ludzkiej (z kolei religijność jest wyrazem szacunku dla Osoby Boskiej). W demokracji moralność jest zastępowana przez tolerancję. Tolerancja ma być uznaniem i poszanowaniem wolności człowieka. Ale taka tolerancja prowadzi również do tolerowania działań niegodnych człowieka, czyli sprzecznych z jego osobową godnością. Wolność nie chce bowiem i nie potrzebuje żadnych ograniczeń, domagając się uznania dla tego, co człowiek jest w stanie wymyślić. Myślenie nie akceptuje jednak realności, gdyż samo pragnie wykroczyć poza realność (w sferę możliwości). Myślenie odrzuca więc realność i w ten sposób stawia się poza dobrem i złem. Stąd myślenie nie jest w stanie zaakceptować moralności, którą traktuje jako swoje ograniczenie. Tolerancja pozwala na całkowitą swobodę myślenia. Nasza współczesna demokracja jest tworem myślenia. Dlatego w żaden sposób nie może bronić ludzkiej godności.

18 kwietnia 2016

Politolog z Krakowa


Zwróćmy uwagę, że to dyskurs medialny tworzy nasze opinie w największym stopniu. To znaczy, że to, o czym się publicznie mówi w środkach masowego przekazu, kształtuje naszą świadomość. Elity opiniotwórcze, poprzez media, decydują nie tyle, jak mamy myśleć, ale w pierwszej kolejności - o czym mamy myśleć. Dyskurs a więc to, o czym się mówi w przestrzeni publicznej, nie jest obiektywny. Stanowi narzędzie komunikowania idei, wizji, poglądów.


O ile język konfliktu w wydaniu elit politycznych może być zrozumiały, to poważniejszy problem pojawia się w momencie, gdy staje się on językiem zwykłych obywateli, a kategorie, które narzuca, wyznaczają kryteria oceny tego, co dobre i złe w życiu codziennym.

Czego potrzebuje człowiek - wolności czy aktywności? (1)

Wolność (także wolność obywatelska) stanowi jedynie możliwość działania. Jednak w oparciu o samą możliwość działania nie da się stworzyć, ani zbudować niczego pozytywnego. Tutaj potrzebna jest realna siła twórcza. Nawet wolność artystyczna wymaga dodatkowego wsparcia ze strony tych zasad lub czynników, które pobudzają konkretne działania. Otóż realne działanie nie bierze się z samej czystej wolności jako możliwości działania, ale musi posiadać realną przyczynę. Dla lepszej ilustracji takiej sytuacji można przywołać bajkę Buridana o osiołku, który z powodu wolności wyboru nie wiedział, co wybrać i umarł z głodu. Okazuje się, że tu potrzebna była silna chęć czy pragnienie jedzenia a nie wolność wyboru, bo to napędza konkretne działanie.

Dlatego powinniśmy mieć świadomość, że walcząc o wolność, walczymy jedynie o możliwość swobodnego działania, ale to nie znaczy, że sama wolność zapewni nam prawidłowe lub słuszne działanie. Do takiego rzeczywistego działania potrzeba pewnej realnej siły lub mocy sprawczej, którą w filozofii moralnej (czyli w etyce) określano mianem virtus – jako cnotę (czyli sprawczą siłę) prowadzącą do prawego i słusznego działania.

W związku z tym trzeba zapytać, skąd człowiek może czerpać taką siłę? Czy z samego poznania, czy z samego działania? Czy z tradycji na zasadzie zwyczaju lub przyzwyczajenia? Czy na mocy jakiegoś autorytetu lub obowiązującego prawa? Nie jest łatwo odpowiedzieć na te pytania. Problem wydaje się być znacznie szerszy. Zawiera się w pytaniu, jak w ogóle uczymy się właściwie działać? Jeśli chcemy mówić o wychowaniu człowieka, to powinniśmy spróbować odpowiedzieć na to pytanie. Czy dzieje się to na zasadzie przykładu lub współdziałania, gdy podglądamy czyjeś działanie i staramy się je powtórzyć. A może dzieje się to na zasadzie akcja-reakcja, jak postulował behawioryzm?

Otóż wydaje się, że w samym człowieku musi tkwić jakaś siła sprawcza, która popycha go do działania. Przecież człowiek nie działa jedynie jako pobudzany z zewnątrz. Żaden człowiek nie działa też na rozkaz. Człowiek jest skłonny do działania sam z siebie. Coś więc popycha go od wewnątrz. Filozofia już w starożytności łączyła tę sprawę z ludzką duszą, której przypisywano zdolność do samoporuszania się. Dusza człowiekiem porusza. Takie rozwiązanie problemu wydawało się najprostsze i oczywiste. Ale to wymagało jednocześnie uznania duszy za siłę sprawczą. Jasne było to, iż przyznawano jej przede wszystkim moc ożywczą, gdyż dusza miała ożywiać – no właśnie co ożywiać – ożywiać ciało, a nie całego człowieka. Dusza poruszała więc ciałem, lecz takie pojmowanie sprowadzało człowieka do poziomu żywego organizmu, czyli jak twierdził Arystoteles – rozumnego zwierzęcia. To oznacza jednak naturalistyczną wizję człowieka, która sprowadza się do uznania go za twór przyrody (albo Natury).

W takim przypadku należałoby przyjąć, że człowiek uczy się działania albo na zasadzie tresury i nawyków (utrwalonych sposobów działania), albo na zasadzie behawiorystycznego schematu bodziec-reakcja. Oczywiście w historii funkcjonowały takie teorie wychowania. W filozofii sformułowano tezę, że natura działa w jeden określony sposób, natomiast człowiek może działać na wiele różnych sposobów. Tę odmienność ludzkiego działania tłumaczono jako efekt rozumności. Człowiek działa więc w sposób rozumny, czyli na zasadzie poznania rozumowego albo myślenia, co radykalnie wykracza poza możliwości rozwoju naturalnego (natury). Jeśli pójdziemy tym tropem, to można stwierdzić, że człowiek działa w sposób ponadnaturalny, czyli w sposób nadprzyrodzony. Dlatego wiara chrześcijańska wprost uważała, że dusza pochodzi od Boga i dlatego ma w sobie coś nadprzyrodzonego. No to dlaczego jest niedoskonała? Otóż jest to skutkiem pierwotnego błędu w działaniu, czyli grzechu pierworodnego. Ale dlaczego człowiek stworzony przez Boga miałby popełnić grzech lub błąd? Dlaczego miałby zbłądzić i upaść? Teologia odwołuje się tutaj do Szatana jako sprawcy tego zła. Ale to by znaczyło, że człowiek nie miał w sobie dość siły lub mocy, żeby przeciwstawić się zakusom Szatana, albo też posiadał coś (czyżby właśnie rozum?), co podlegało łatwej interwencji zła. W każdym bądź razie człowiekowi nie udało się wytrwać w dobru i słusznym postępowaniu. To jest już jakaś podpowiedź co do ludzkiego działania.

Wszystko to razem budzi poważne wątpliwości wobec tłumaczenia bytowości człowieka przy pomocy pojęć duszy i ciała. Wydaje się, że czegoś tu brakuje. Otóż w wyniku upadku człowiek miał zyskać poznanie dobra i zła, dzięki czemu osiągnął możliwość wyboru – czyli wolność. Jednak zdobyta wolność zdaje się prowadzić człowieka do złego niż do dobrego. Od tej pory człowiek zamiast dobra zaczął wybierać mniejsze zło. Można powiedzieć, że wolność działania człowiek okupił swoim upadkiem.

Czy zatem człowiek może samodzielnie powrócić do dobra albo do Boga? Tak naprawdę większość postaci biblijnych ma na sumieniu różne grzechy i grzeszki. Prawdziwi święci tamtych czasów to wyjątki, podobnie jak dziś. A jednak Bóg podjął trud wychowania Narodu Wybranego. Bóg nagradzał ich i karał, ale nieustannie przemawiał do tych grzesznych ludzi. Cele boskiej pedagogiki było stałe nawracanie się do Niego, do Boga Żywego. W ten sposób powstała narodowa tradycja religijna, która przetrwała całe wieki. Aż Bóg posłał swojego Syna jako ostatecznego Nauczyciela ludzkości. To pokazuje jakąś niemoc samego człowieka. Dopiero łaska ofiarowana nam przez Boga staje się rzeczywistą mocą dobra. Ale to jest zasługą Chrystusa Syna Bożego.

Czego potrzebuje człowiek - wolności czy aktywności? (2)

Starożytni Grecy stworzyli własną teorię wychowania – czyli filozofię wraz z etyką. Ci mędrcy chcieli przekonać ludzi, jak doskonalić własną naturę, jak ćwiczyć swoje człowieczeństwo. Ale nawet tak wspaniała wiedza nie zdołała pomóc człowiekowi, gdyż nie udało się wychować odpowiednich ludzi, którzy mogliby rządzić państwami. Wszystko pozostawał w sferze marzeń jako utopia. Człowiek żyje i działa w sferze rzeczywistości a nie w sferze marzeń. Ludzkie działania biegną własnym realnym torem. Raz przechylają się na stronę duchową, żeby innym razem skręcić na stronę cielesną. Otóż wydaje się, że tego ludzkiego działania nie da się odgórnie zadekretować ani nakazać. Stanowione prawo stara się jakoś regulować współdziałanie ludzi, ale raczej wtedy, gdy dochodzi do wyraźnego konfliktu wzajemnych interesów. Natomiast konkretny pojedynczy człowiek sam ustala swoją drogę postępowania. Jeśli zapytamy o to, czym się kieruje, to trzeba przyznać, że tak do końca chyba nie wiadomo. Psychologia tworzy na ten temat różne teorie motywacji, ale z tego tak naprawdę nic nie wynika. Można stwierdzić, że nie da się stworzyć teorii indywidualnego działania, tak jak przyjmowano, że nie można zdefiniować jednostkowej rzeczy (konkretnego bytu). A wszelkie uogólnienia raczej oddalają nas niż przybliżają do konkretnego działania. Dlatego twierdzimy (tez ogólnie), że człowiek działa w sposób wolny, ale powinniśmy mieć świadomość, że tej wolności nie można zbadać do końca, czyli przewidzieć. Trzeba przyjąć, że człowiek dysponuje możliwością działania, ale co z tego wyniknie okaże się dopiero post factum.

Jeżeli działania człowieka mają pewien wymiar lub kontekst nadprzyrodzony, to nie mogą pochodzić z żadnej naturalnej siły lub zdolności. Dlatego wydaje się, że należy sięgnąć znacznie głębiej niż do ludzkiej natury. Wskazywał na to już Wojtyła, który często przywoływał łacińską formułę – operari sequitur esse. Odwoływał się przy tym wprost do osoby ludzkiej, którą pojmował jako podmiotowość istnienia i działania. To pokazuje nam, że chodzi tutaj bezpośrednio o podmiotowość istnienia, która jako jedyna w całym bycie człowieka posiada moc sprawczą. Natomiast wyposażenie istotowe, które potocznie określa się jako naturę, stanowi sferę możności, która do działania musi być wsparta przez realną przyczynowość istnienia. Dlatego należy uznać, ze realna moc sprawcza dla całego naszego człowieczeństwa jest zawarta w podmiocie osobowym, czyli w podmiotowości istnienia. Albowiem to stamtąd płynie cała aktywność, która uruchamia naszą naturę, czyli duszę i ciało. Można więc stwierdzić, że to osoba wraz z życiem (siłą ożywczą) jest źródłem oraz centrum ludzkiej aktywności, czyli realnego działania człowieka. Aktywność osobowa uruchamia zarówno nasz rozum dzięki słowu prawdy, jak też aktywuje wolę poprzez czyn dobra i cnotę miłości, a także kształtuje naszą uczuciowość dzięki przeżyciu piękna. Dopiero poprzez aktywność osobowego podmiotu (czyli dzięki aktom kontemplacji, sumienia i upodobania) nasze władze duchowe mogą podejmować rzeczywiste działania, czyli działania moralne i religijne.

Toteż nie ma innej drogi, żeby nasza natura zdołała osiągnąć pełnię realności, czyli realne działania. Wszystkie inne działania z myśleniem i wolnością wyboru na czele nie przynoszą samemu człowiekowi niczego realnego. Takie działania pozwalają nam tworzyć najróżniejsze rzeczy i artefakty, lecz taka twórczość nie doskonali realnie samego człowieka. Mówiąc prościej, doskonały artysta jest tylko doskonałym artystą, ale nie staje się dzięki temu doskonałym człowiekiem (czytaj: świętym). Cóż począć, skoro artyści są na ogół zwykłymi grzesznikami.

Jak więc człowiek uczy się odpowiedniego działania? Wydaje się, że człowiek może się uczyć działania jedynie w relacjach osobowych, czyli w jakimś bezpośrednim kontakcie albo dialogu osobowym. To dotyczy zarówno relacji z Bogiem jak też z drugim człowiekiem. Czasami jest nam łatwiej dogadać się z Bogiem (czyli modlić) niż dogadać się z drugim człowiekiem (zwłaszcza poprosić kogoś o coś). Dopiero nasza otwartość na inną osobę pozwala nam na bezpośredni kontakt, a dzięki temu również na pobudzenie własnej osobowej aktywności. Gdy nawiązujemy relacje osobowe, wtedy nasza osoba zaczyna działać jakby z podwójną mocą. Można przypuszczać, że jest to podstawa do połączenia się kobiety i mężczyzny w związku małżeńskim, który jest zaczątkiem wspólnoty osobowej. Właśnie taka wzajemna osobowa łączność i aktywność najlepiej doskonali naszą duchowość sprawiając w niej odpowiednie czyny i cnoty moralne. Ta aktywność uruchamia na poziomie duchowym (czyli we władzach duszy) trwałą postawę moralną, którą określa się mianem charakteru moralnego lub moralnej osobowości.

Siła moralna człowieka płynie zatem bezpośrednio od osoby. Dlatego nasza natura pozbawiona osobowego wsparcia staje się bezsilna w trudnych sytuacjach (np. w różnych nałogach i uzależnieniach). Natura działając samodzielnie (czyli na własną rękę) podejmuje jedynie działania możliwościowe, czyli takie, które otwierają przed nami nowe możliwości – możliwości jakiegoś nowego działania. Ale to nie są działania, które tworzą nasze realne człowieczeństwo. One wywołują tylko zewnętrzne możliwości – otwierają jakby pole do działania, które jeszcze niczego człowiekowi nie daje. Nasze człowieczeństwo nie polega na tworzeniu możliwości działania. Człowieczeństwo polega na realnej osobowej aktywności. Dziś wydaje się ludziom, że tworzenie różnych możliwości poszerza ich realność. Ale to błąd, gdyż to poszerza jedynie naszą świadomość, która nie stanowi człowieczeństwa. Doświadczając różnych przygód uważamy, że stajemy się lepsi, gdyż więcej przeżyliśmy. Jednak to, co dzieje się na zewnątrz człowieka nie stanowi jego realności. Jak byśmy powiedzieli, to są tylko jakieś gadżety (taki kwiatek do kożucha). Prawdziwa realność naszego człowieczeństwa polega na osobowej aktywności, czyli polega na aktach kontemplacji, sumienia oraz upodobania.