18 listopada 2016

Model instytucjonalny czy wspólnotowy?

Greccy filozofowie chcieli stworzyć wiedzę na temat właściwego zarządzania państwem – czyli politykę. Sokrates poszukiwał definicji sprawiedliwości albo męstwa, gdyż uważał, że taka wiedza jest niezbędna dla właściwego funkcjonowania państwa (polis jako społeczności państwowej).

Można stwierdzić, że pojawiła się wtedy wizja ludzkiej natury (tej rozumnej natury), która pozwala działać człowiekowi na gruncie społecznym (w polityce). Przyjmowano, że właściwie rozwijająca się rozumność człowieka zapewni mu skuteczne i rozsądne działanie w życiu publicznym polis.

Platon jako pierwszy doszedł do wniosku, że struktura społeczna (a co za tym idzie ustrój polityczny) powinna być określona i wyznaczona przez porządek ludzkiej natury. Skoro u człowiek na czele stoi rozum, to również w państwie najwyżej powinni stać ludzie kierujący się rozumem, czyli filozofowie. W ten sposób stworzył on pierwszą wizję państwa doskonałego, w którym struktura społeczna miała być odwzorowaniem porządku ludzkiej natury. Wiedza o ludzkiej naturze jako wiedza filozoficzna miała wyznaczać ład i porządek społeczny. Należałoby zadać sobie teraz pytanie, dlaczego cała ta koncepcja doprowadziła do wizji państwa w jakiejś mierze totalitarnego? Czyżby zabrakło pełnej wiedzy o człowieku, a może nie uwzględniono tutaj zasad życia społecznego? Jednak Ateńczycy mieli już za sobą przetestowanie różnych ustrojów politycznych, zaś Platon jest do dzisiaj uznawany za wielkiego filozofa.

Zobaczmy, jak na tę propozycję Platona zareagował Arystoteles. Przedstawił on swoją koncepcję etyczną, która uczyła, jak należy doskonalić ludzka naturę uważaną za zasadę działania człowieka. Arystoteles bliższy zwykłej praktyce zdawał sobie sprawę, że ludzkie działania mogą być i są rozbieżne (wskazywał w tym zakresie na przeciwne skrajności). Otóż właściwego działania należy poszukiwać po środku, co pozwalałoby zarazem na trwałe usprawnianie tego działania. Dla Arystotelesa właściwym postępowaniem na polu społecznym było podążanie drogą pośrednią z wykluczeniem skrajności (mediocritas).

W ten sposób Filozof pokazywał, że w działaniu ludzkiej natury nie tyle najważniejszy jest porządek władz duchowych, lecz ich odpowiednie usprawnienie (czyli doskonałość etyczna). Nie należy więc przekładać bezpośrednio struktury duchowej człowieka na porządek społeczny, jak proponował Platon, ale trzeba zadbać o szeroką doskonałość działania duchowego (czyli o wychowanie), co z kolei powinno przekładać się na właściwą działalność polityczną i społeczną. Toteż politykami powinni być ludzie doskonali etycznie, gdyż będą oni najlepiej działali na rzecz państwa (społeczności państwowej). Możemy więc powiedzieć, że Arystoteles odrzucił bezpośrednie przełożenie struktury duszy na porządek polityczny, zaproponował natomiast pośrednie przełożenie działania etycznie dobrego na działalność polityczną. Struktura ustroju politycznego pozostawała u niego do wyboru ze względu na realizację różnych zadań społecznych. Na przykład prowadzenie wojny powodowało, że władzę oddawano w ręce jednego wodza.

Można przyjąć, że Arystoteles wiedział, że nawet filozofowie mogą się mylić, dlatego nie należy bezkrytycznie oddawać im władzy. Do rządzenia najlepiej nadaje się człowiek etyczny – roztropny, sprawiedliwy, umiarkowany i mężny. To wcale nie musi być filozof, jak chciał Platon. Platon, dla którego wzorem filozofa był mądry Sokrates, opowiadał się za natomiast za rządami filozofów. Wydaje się, że Arystoteles był bardziej sceptyczny w tym względzie.

Dzisiaj możemy powiedzieć, że historia pokazuje nam, że ludzka natura nie zawsze działa mądrze i sprawiedliwie. Co więcej, trzeba przyjąć, że w przeważającej mierze nasza natura działa niewłaściwie. Dlatego greccy filozofowie dostrzegli potrzebę kształcenia i rozwijania zarówno sfery duchowej, jak i sfery cielesnej człowieka. Było to odwołanie się do pełnej realności człowieka, gdyż ludzka naturę uznawano za sprawczą podmiotowość, która jest zawarta w samym człowieku (w substancjalnym bycie ludzkim). Przyjmowano, że człowiek działa w sposób rozumny, stąd do swojego działania potrzebuje wiedzy i sprawności etycznych. Twierdzono, że taką doskonałość możemy osiągnąć dzięki kształceniu i wychowaniu, czym miały się zajmować szkoły filozoficzne. Czy w tym zakresie wszystko się udawało jak należy, czy może jednak czegoś nie udało się osiągnąć?

Przecież trzeba się zgodzić, że dzisiaj zapanowało powszechne wykształcenie, co oznacza, że ludzie jak najlepiej rozwijają swoją rozumność. A jednak okazuje się, że nadal coś jest nie tak, bo ogólne wykształcenie nie przekłada się na sensowność działań politycznych. W związku z tym można chyba postawić tezę, że ludzka natura nie poddaje się w pełni doskonaleniu. Dlaczego tak się dzieje? Powód może być prosty. Otóż głównym błędem jest przypisywanie naturze człowieka mocy sprawczej. Jak już wspomnieliśmy, uznano naturę za sprawczą podmiotowość ludzkiego działania. Całą moc działania przypisywano wyłącznie naturze. Ogłoszono, że człowiek działa na mocy swojej natury. Gdyby ludzka natura posiadała pełnię mocy sprawczej, wtedy podlegałaby stałemu doskonaleniu. Skoro jednak nie możemy stwierdzić, że ta natura się rozwija i doskonali etycznie, czyli żeby w ogóle ulegała zmianie na lepsze (jak chcieli marksistowscy rewolucjoniści), to trzeba przyjąć, że natura nie posiada odpowiedniej mocy sprawczej. Ludzka natura jest co najwyżej podmiotem wykonawczym, jakby jakimś narzędziem, którym posługuje się podmiotowość sprawcza. Na co dzień człowiek posługuje się różnymi narzędziami. Aby te działania mogły się rozwijać i doskonalić, wymaga to zarazem ulepszenia lub zmiany narzędzia. Przecież żadne narzędzie nie będzie w stanie samodzielnie się udoskonalić.

Cóż zatem może udoskonalić naturę? Religia chrześcijańska daje nam prosta odpowiedź. To łaska doskonali naturę. Ale musimy sobie zdawać sprawę, że łaska płynie do nas poprzez osobę. Osoba jest bowiem w człowieku podmiotowością istnienia i działania, jak uczył nas K. Wojtyła. Trzeba więc przyjąć, że to osoba jest podmiotowością sprawczą w człowieku. Osoba jako podmiotowość istnienia (suppositum essendi) dysponuje mocą sprawczą aktu istnienia. To osoba napędza więc działalność natury ludzkiej (działania duszy i ciała). Chodzi tutaj o realną aktywność, która stanowi podstawę rzeczywistej działalności człowieka. Natomiast natura oderwana od osobowej aktywności podejmuje wyłącznie działalność intencjonalną, która w żaden sposób nie doskonali człowieka w zakresie jego realności. Działalność intencjonalna (myślenie, wolność, przyjemność) odbywa się w sferze możliwości. W ten sposób powstają jedynie nowe możliwości działania, czyli twórczość artystyczna i techniczna. Niestety takie działania nie tworzą rzeczywistej łączności wspólnotowej, czyli nie przyczynują realnych więzi społecznych. Dlatego działania intencjonalne nie sprawdzają się zupełnie w działalności politycznej. Polityka albo ustrój polityczny muszą być oparte na rzeczywistych więziach społecznych (czyli na relacjach wspólnotowych), które mają swoje miejsce w realnych wspólnotach społecznych (a więc w rodzinie oraz we wspólnocie rodzin, jaką stanowi naród).

Niestety politycy wciąż od nowa próbują wymyślać sposoby organizacji życia społecznego i politycznego. Na przykład dzisiaj górę bierze jakaś wiara czy wprost zadufanie w sprawczą moc instytucji politycznych. Jeśli nie radzą sobie instytucje rządowe, to powstają im na pomoc instytucje pozarządowe. Rozwiązywanie problemów społecznych widzi się jedynie w tworzeniu nowych instytucji, jednak zapomina się, że tworzenie instytucji jest zawsze wymysłem człowieka. W Unii Europejskiej mamy do czynienia z jakimś przerostem instytucji biurokratycznych, które na dodatek żyją na koszt zwykłych obywateli nie służąc im do niczego. Trzeba zmienić ten zgubny trend i postawić na realną działalność wspólnot osobowych, które są powiązane realnymi relacjami społecznymi, które z kolei wyznaczają faktyczną działalność społeczną. Nie ma innej drogi rozwoju.

Jeszcze raz w sprawie narodu

Zadziwia mnie sytuacja medialna, gdy „specjaliści od polityki” przeprowadzają swoje rozważania dotyczące np. pojęcia narodu. Okazuje się, że dzisiaj naukowcy zatracili zupełnie kontakt z rzeczywistością zdając się na łaskę i niełaskę własnej świadomości. Czy naprawdę nie zdają sobie sprawy, że do analizy jakiegoś pojęcia (wszystko jedno narodu czy polityki) wykorzystują jedynie różne stworzone teorie lub poglądy, opinie, czyli wyłącznie ludzkie myślenie. Analizy pojęciowe polegają jedynie na myśleniu i przebiegają tylko w sferze myślenia, gdyż to myślenie tworzy pojęcia, którymi się posługujemy. Analiza pojęcia dotyczy wyłącznie świadomości naukowca. Opierając się tylko na myśleniu możemy tworzyć dowolne treści (żeby nie powiedzieć wymysły). Wszystko to razem nijak się ma do rzeczywistości, jaką na przykład jest naród. Stąd rodzą się takie kuriozalne tezy, że narody nie tworzą państw, lecz to państwo tworzy dany naród (w TVP). Jak to się przekłada na bieżącą politykę, to widzimy na bieżąco.

Wszelkie rozważania filozoficzne, a nie o charakterze literackim (esej literacki nie ma na ogół nic wspólnego z filozofią), należy rozpoczynać od poznania rzeczywistości, czyli od poznania tego, co realnie istniejące, a nie od tego, co wymyślone. Naród jest wspólnotą, ale to nie znaczy, że jest zgromadzeniem poszczególnych ludzi. Takie nagromadzenie ludności można nazwać społecznością lub społeczeństwem, ale nie narodem. Naród stanowi wspólnotę wspólnot osobowych (wspólnot rodzinnych i lokalnych). Naród jest więc szeroką wspólnotą powstałą na zasadzie wzajemnej łączności wąskich wspólnot osobowych (podstawowych wspólnot rodzinnych). Ta łączność może być związana z kulturą (wspólny język, wspólne obyczaje, wspólna historia i tradycja, wspólne wierzenia i kult religijny) oraz z naturą (wspólne terytorium i wspólny krajobraz /wiejski lub miejski/, wspólna gospodarka /rolnictwo lub przemysł, dawniej rzemiosło). 
Otóż taka łączność wspólnotowa przebiegająca na tych różnych poziomach jest w stanie doprowadzić do osiągnięcia jedności organizacyjnej, czyli właśnie powstania jakiejś formy państwowości (dawniej było to księstwo lub królestwo, zaś dzisiaj stawia się na demokrację, chociaż ja wolę rządy republikańskie). Absurdem jest zatem teza, że to państwo stwarza jakiś naród. Niestety jeśli uciekamy się (od realności) do myślenia, to trzeba zdawać sobie sprawę, że możemy wymyślić niestworzone rzeczy (to naprawdę nic trudnego). Dlatego nie chodzi o to, żeby analizować jakieś pojęcia, bo wtedy od razu popadamy w myślenie, lecz trzeba uparcie dążyć do poznania rzeczywistości, nawet jeśli może się ona wydawać nieuchwytna, czyli trudna do poznania.

Dlatego istnienie narodu zależy przede wszystkim od wzajemnej współpracy na rzecz budowania i osiągania jedności działania, czyli właściwej organizacji współdziałania nastawionej na ciągły rozwój. Tego powinna dotyczyć polityka państwowa. Jednak tego rozwoju nie wolno sprowadzać tylko do wskaźników wzrostu PKB. Faktyczny rozwój społeczny musi obejmować współdziałanie (czyli działania wspólnotowe) na wszystkich poziomach człowieczeństwa, zarówno tych osobowych w rodzinie, jak i tych gospodarczych w społecznościach lokalnych i regionalnych).

Dopiero gdy różne wspólnoty (duże i małe) mają poczucie współdziałania dla wzajemnego rozwoju (a nie tylko jakiegoś dochodu na głowę), dopiero wtedy można mówić, że obywatele zaczynają się identyfikować z tradycją i kulturą narodową. Co więcej dopiero wtedy wszyscy stają się narodem. Naród, a tym bardziej poczucie patriotyzmu, nie wyłania się bowiem ze wspomnień historycznych o zwycięstwach lub klęskach. Mówiąc wprost, sama historia nie tworzy narodu. To naród tworzy swoją historię, ale tworzy ją w działaniu i poprzez działanie. Dlatego to, co możemy nazwać narodem, powstaje we wspólnym działaniu wszystkich obywateli (działaniu wspólnotowym).

Mamy tutaj ewidentny przykład, gdyż w ten sposób powstał naród amerykański. Ludność Ameryki walczyła ze sobą, ale przede wszystkim ci ludzie chcieli i potrafili ze sobą współdziałać. To właśnie dzięki tej szerokiej współpracy stworzyli swoją państwowość jako wyraz narodowego etosu. I tym chlubią się do dzisiaj. Natomiast Europa idzie inną drogą. Europejskim demokratom wydaje się, że współdziałanie społeczne można wymyślić za biurkiem. Pewnie, że można, ale co to daje, to widzimy bezpośrednio dzisiaj. Otóż trzeba i należy pozwolić współdziałać ludziom, którzy tworzą realne wspólnoty – wspólnoty rodzinne, lokalne i regionalne wspólnoty wspólnot rodzinnych, a przede wszystkim szersze wspólnoty narodowe, ponieważ tylko wówczas osiągniemy faktyczny rozwój społeczny (rozwój wszystkich razem).

10 listopada 2016

Jestem Polakiem i nic co polskie nie jest mi obce



Polonus sum et nihil polonicum a me alienum esse puto.

PostDemokracja

Amerykanie wybrali Amerykę, odrzucili natomiast światową Demokrację, co oznacza, że Waszyngton przestanie katować różne narody beznadziejną Demokracją. Dlatego europejscy Demokraci są przerażeni, gdyż to oznacza, że skończyła się Era Demokracji i zaczyna się Era PostDemokracji.

3 listopada 2016

Mediocritas Arystotelesa



Arystoteles tworząc swoją etykę społeczną odwołuje się do potrzeby a może nawet konieczności podążania drogą pośrednią, co miało eliminować wszelkie skrajności. Ludzkie działanie na polu publicznym powinno się kierować słuszną miarą i oceną, którą podpowiada nam prawy rozum (ratio recta / orthos logos). Chodzi tutaj o rozum praktyczny uporządkowany, który umie wyznaczyć porządek i określić właściwą miarę (czyli zasadę środka – mediocritas). Trzeba jednak zaznaczyć, że takie wypośrodkowanie ma nas podnieść na wyższy poziom tak jak przy rysowaniu trójkąta równobocznego:


Oznacza to, że skoro rozum potrafi przebiec całą drogę pomiędzy skrajnościami (nadmiar-niedostatek), to odwzorowując tę odległość od każdej ze skrajności otrzymujemy przecięcie się na środku, który tworzy wierzchołek trójkąta (odrysowując przy pomocy cyrkla odległość pomiędzy końcami odcinka uzyskujemy przecięcie się na środku, które wyznacza nam wierzchołek trójkąta równobocznego). Wydaje się, że właśnie taka ilustracja oznacza u Arystotelesa podążanie drogą pośrednią, ponieważ cnota, która jest środkiem między skrajnościami sama staje się skrajnym wierzchołkiem. To dlatego cnota stanowi doskonałość postępowania, gdyż podążając środkiem możemy się zarazem wznosić, czyli doskonalić, natomiast idąc ku skrajnościom (czyli przeciwnym wadom) osiągamy jedynie mniejsze lub większe zło (bez możliwości doskonalenia się). Być może na tym polega różnica między chceniem dobra (a więc rozwojem doskonałości) a wyborem mniejszego lub większego zła (czyli brakiem doskonałości). Jeżeli poruszamy się i postępujemy horyzontalnie, to niczego nie osiągamy. Gdy zaś pragniemy dobra i celu, wtedy możemy stopniowo się doskonalić i wzrastać w cnotach. Tak więc cel byłby tym wierzchołkiem trójkąta, zaś chcenie dobra będzie dążeniem do celu. Tak właśnie rozumiem pośrednią drogę Arystotelesa (mediocritas).


Natura jest podstawą ludzkiego działania, jednak natura otwiera przed nami jedynie pole możliwości (takie horyzontalne pole działania). Natomiast nasz rozum pozwala nam odnaleźć i uchwycić cel jako punkt wykraczający poza to płaskie pole możliwego działania, zaś leżący gdzieś w górze. Dlatego działania podejmowane ze względu na ten cel mogą nas wynieść w górę, a tym samym udoskonalić. Dlatego w działalności społecznej i politycznej trzeba umieć określić czyhające na nas zagrożenia jako pewne skrajności i na tej podstawie wyznaczyć drogę pośrednią, która zaprowadzi nas do celu stanowiącego zasadę rozwoju. Człowiek działa bowiem w sposób celowy, zaś takie działania pozwalają się nam rozwijać. Dlatego polityka musi umieć określić właściwe cele działania. Bez tego będziemy się miotali pośród nieogarnionej liczby możliwości. Idąc drogą możliwości nie osiągniemy nigdy właściwego celu. Tylko realne działanie posiada swój cel, czyli jednoznacznie określony koniec. Działanie polityczne (a nie polityczne myślenie, które dotyczy samych możliwości) musi więc zmierzać do osiągnięcia praktycznego i realnego celu. Bez realizacji konkretnych celów nie ma mowy o jakimkolwiek rozwoju. Mamy tylko przepychanki i wzajemną szamotaninę polityczną. Nic więcej.