Wydaje się, że cywilizację
określa stosunek władzy do religii, a właściwie do kwestii Boskości. Albo
władzę traktuje się jako przejaw boskości. Władca zawsze był uwielbiany i
wychwalany na kształt boga (Kogoś o boskim pochodzeniu). Dzięki temu boskość władcy
spływała na resztę poddanych i cały lud. Tak była ukształtowana państwowość
Egiptu, Babilonii i Persji. To samo dotyczy cesarzy chińskich czy Rzymskich.
Albo uważano, że władza pochodzi
od Boga. Na gruncie religii monoteistycznych sprawa boskości wygląda inaczej.
Mamy bowiem jasno określone objawienie Najwyższego Boga, który co więcej
przekazuje swojemu ludowi zasady Prawa, czyli Dekalog (zob. Tora, Ewangelie,
Koran). W takim układzie pojawia się oczywista teza, że władza pochodzi od
Boga. Ale władcy nie przysługuje boskość. Władca otrzymywał namaszczenie do
panowania z rąk najwyższego kapłana swojej religii. Dzięki temu władza w pewnym
stopniu była podporządkowana religii albo wprost służyła religii.
Te stosunki pomiędzy papiestwem a
cesarstwem różnie się układały. U nas w Europie mamy słynny spór o inwestyturę,
czyli pierwszeństwo (przed Bogiem) papieża czy cesarza. Gdy jakiś władca chciał
się mianować cesarzem (vide Karol Wielki czy Napoleon), wtedy na pomoc wzywał
papieża. Ale gdy papież chciał upokorzyć cesarza i pokazać swoją boska moc,
wtedy wzywał cesarza do pokuty (vide Canossa). Trzeba jednak pamiętać, że w
państwach, w których panowała religia monoteistyczna (chrześcijaństwo lub
islam) nie oddawano boskiej czci ani papieżowi (czy najwyższemu imamowi), ani
cesarzowi (czy kalifowi).
Jednak w pewnym momencie historii
(w starożytnej Grecji) powstała zupełnie nowa relacja między władzą a religią
albo religijnością ludzi. Powstał tam ustrój demokratyczny, gdzie władzę mogli
sprawować dowolnie wybrani obywatele. W ten sposób władza straciła związek z
religią, zaś religia straciła funkcję kreowania władzy. Co więcej władza
stawała się tylko kwestą wyboru obywateli. Tak więc to ludność, czyli zwykli
obywatele, decydowała o tym, kto ma rządzić. Jeszcze lepiej widać to w
dzisiejszych czasach, kiedy to zwykli pełnoletni ludzie głosują za wyborem
władzy. W ten sposób władza uniezależniła się całkowicie od wpływu religii,
natomiast jest zależna od decyzji każdego obywatela (tak się przynajmniej
wydaje lub tak się głosi). Można by ostatecznie uznać, że próbowano dzięki temu
uzależnić władzę tylko od rozumu (rozumnej decyzji obywateli).
Wiadomo, że to Oświecenie
stawiało na ludzki rozum. Jednocześnie zanegowano porządek religijny, a tym
samym przewodnią role Kościoła. Uznano, że człowiek ze swoim rozumem jest
ważniejszy od Boga i doskonale radzi sobie sam. Co więcej, uwierzono, że rozum
jest wszechwładny, sądząc, że człowiek ma taki sam rozum jak Bóg i może się nim
posługiwać samodzielnie. Odtąd zaczęto wymyślać (za Kartezjuszem przyjmowano,
że myślenie jest wiedzą rozumu) swój własny porządek społeczny. Zaczęto od
postulatu oświeconego władcy, bo wydawało się, że jednego (bądź drugiego)
człowiek łatwiej wykształcić niż cały ogół społeczeństwa. Ale to nie dało
oczekiwanych rezultatów, chociaż oświeceniowi ideolodzy lubili dyktatorski
rządy Fryderyka lub Katarzyny.
Dalej chciano uporządkować rolę
prawa (prawo jest dziełem rozumu) w ustroju państwowym. Tak więc władzę
absolutną (z nadania Boskiego) chciano ograniczyć przy pomocy prawa. Skoro
Oświecenie stawiało na rozum, to należało poszukiwać rozumnych rozwiązań
prawnych. Stąd władzę królewską (już nie cesarską) starano się ograniczać przy
pomocy prawa (jest to doskonale widoczne w naszym kraju). Ostatecznie skończyło
się to przyjęciem różnych Konstytucji albo ogólnej Deklaracji Praw Człowiek i
Obywatela. Jak się okazuje, była to stopniowa droga do panowania prawa w
tworzonych później państwach.
Odtąd władza miała polegać Prawu
a nie Bogu. Powstające po I wojnie światowej i upadku totalitarnej władzy
cesarzy i carów państwa swoją władzę opierały na rządach prawa. Stąd powstała
idea praworządności. Powstaje jednak pytanie lub nawet poważny spór, czy prawo
jest władne samodzielnie rozstrzygnąć o naturze i działaniach człowieka. Prawo
nie jest w stanie stwierdzić, kim jest naprawdę człowiek. Trzeba się w tym
względzie odwołać do jakiejś pewnej wiedzy. Tradycyjnie należy się odwołać do
filozofii, ale dziś filozofia nie jest ceniona (właściwie zupełnie się nie
liczy). Liczy się tylko ideologia i dlatego praworządność jest wykorzystywana
czysto ideologicznie. Przecież dziś to ideologia uzurpuje sobie ocenianie, nie
tyle kim jest człowiek (to przestaje być ważne), lecz kim on powinien się
stawać. Jednak takie propozycje mają charakter propagandowy i spychają
społeczeństwa w ślepą uliczkę.